Andrzej Grądman, Ulubieńcy bogów umierają młodo. Wspomnienie o Wojciechu Łukaszewskim



Andrzej  Grądman [1993]
 
„Ulubieńcy bogów umierają młodo.”
Wspomnienie o Wojciechu Łukaszewskim
 
            Wyjątkowo zamaszystym zapewne podpisem opatrzył dyrektor Tadeusz Wawrzynowicz świadectwo i dyplom ukończenia w roku 1960 szkoły muzycznej w Częstochowie przez pełnego uzdolnień jej wychowanka - Wojciecha  Łukaszewskiego, który edukację zaliczył w klasie fortepianu u prof. Wacławy Sakowicz. Czyżby ten doświadczony dyrektor, nauczyciel  i wychowawca wielu już wspaniałych absolwentów podświadomie przeczuwał, że z pupilem swym nie rozstaje się na zawsze i że kiedyś ustąpi mu miejsca za dyrektorskim biurkiem ?
            Tymczasem jednak dla Wojciecha Łukaszewskiego nadeszły lata studiów w PWSM      w Warszawie. Podjął je w klasie kompozycji u prof. Tadeusz Szeligowskiego, by po śmierci tego zasłużonego kompozytora i pedagoga, studia te kontynuować i zakończyć u prof. Tadeusza Paciorkiewicza. Wybór tego kierunku studiów nie był przypadkowy. Pierwsze próby twórczości kompozytorskiej W. Łukaszewskiego sięgają okresu lat młodzieńczych i pochodzą spod pióra 17 - letniego wówczas ucznia. Osiągnięcia w tej dziedzinie w czasie studiów zwracają powszechną uwagę oraz uznanie warszawskich pedagogów. Otrzymuje więc chwalebny dyplom warszawskiej PWSM, z którym jako stypendysta udaje się do Paryża. Tam, pod kierunkiem samej prof. Nadii Boulanger doskonali  w latach 1966 - 1967 swe umiejętności na kursie analizy i interpretacji muzycznej, odbywając zarazem indywidualne zajęcia z kompozycji u swej pani profesor. Wraca do kraju ze wspaniałymi rekomendacjami oraz osobistym listem od prof. Nadii Boulanger polecającym osobę młodego, utalentowanego Polaka. Bez trudu więc zatrudniony zostaje w PWSM  w Warszawie, prowadząc ze studentami zajęcia z harmonii. Trwa to jednak krótko. Decyzję o powrocie do swego rodzinnego miasta - do Częstochowy - podejmuje z pewnością nie tylko na skutek perypetii bytowych w Warszawie. Jego muzycznym credo zdaje się być przekonanie, że dla muzyki miejsce jest wszędzie - nie tylko w metropolii warszawskiej, krakowskiej czy wrocławskiej.
            Przekonania tego nie osłabia nawet fakt, iż gwiazda twórczości kompozytorskiej Wojciecha Łukaszewskiego świecić poczyna pełnym już blaskiem. Otrzymuje wiele nagród         i wyróżnień. Awansuje do ścisłej czołówki młodych twórców muzyki współczesnej.
            Z tych właśnie pierwszych tygodni i miesięcy po powrocie pochodzi moja z Nim znajomość, zamieniona z czasem w serdeczną przyjaźń. Stąd też moje o Nim wspomnienia mieć będą często  charakter bardzo osobisty. Jakim więc Go pamiętam z tamtych lat ? Niezwykle wykwintny i staranny nie tylko w ubiorze i sposobie noszenia się, lecz i w zachowaniu. Umiarkowany i taktowny w wypowiedziach, lecz każde słowo, zdanie, nieomylnie lokowane jest w celu. Wykazywał także szczególne, bardzo subtelne poczucie humoru w gronie przyjaciół. Lecz ponad wszystko dominowała owa przeogromna pasja tworzenia, działania, przeobrażania życia muzycznego - od święta i na co dzień! Przyjął na swe barki niezliczone obowiązki związane z życiem muzycznym. Współpracował z działającym na przełomie lat 60. i 70. Klubem Miłośników Muzyki, współdziałał przy tworzeniu Częstochowskiego Towarzystwa Muzycznego, gdzie objął funkcję wiceprezesa. Recenzował muzykę w ogólnopolskim „Ruchu Muzycznym” i w miejscowym „Życiu Częstochowy”. A do tego jeszcze praca nauczycielska i stanowisko dyrektora częstochowskich Szkół Muzycznych. Tu szybko doszedł do wniosku, że sam klimat sprzyjający kształceniu uzdolnionej artystycznie młodzieży - to jeszcze nie wszystko. Wymarzył sobie budowę nowego obiektu - centrum szkolnictwa artystycznego z prawdziwego zdarzenia. Miał to być  w pełni funkcjonalny, przestronny budynek z salami zajęć i piękną aulą koncertową, wyposażoną w organy, gdzie miało również znaleźć się miejsce dla adeptów sztuk plastycznych. Pomysł ten dojrzewał obiecująco: przygotowywano dokumentację projektową, ustalono lokalizację, martwiono się o środki pieniężne. Niestety...Kalendarz życia pomysłodawcy i twórcy projektu okazał się zbyt krótki. Młody dyrektor, a zarazem i działacz muzyczny nawiązał też żywe kontakty ze szkolnictwem artystycznym Czeskiego Zaolzia oraz tamtejszym środowiskiem Polaków zrzeszonych w PZKO (Polskim Związku Kulturalno - Oświatowym). Rozpoczęła się wymiana młodzieży szkolnej z obu stron, realizowane były koncerty muzyki polskiej po czeskiej stronie Olzy i Odry.
            W naszych rozmowach Wojtek nie ukrywał, jak bardzo wszystkie te zajęcia                  i obowiązki Go absorbują i odrywają od rzeczy dla Niego najważniejszej - twórczości kompozytorskiej. „Kiedy mam komponować ? Pozostaje jeszcze tylko noc” - żalił mi się nieraz. Wiele nieprzespanych nocy poświęcił z pewnością temu najważniejszemu dla siebie celowi. Oprócz dzieł publikowanych, w domowych szufladach odnaleziono później dużo kompozycji do tego czasu nieznanych, a odkrywczych.
            Kłopoty zdrowotne Wojtka były dla Jego otoczenia zupełnym zaskoczeniem.                  By działać szybko i skutecznie, udał się na kurację do warszawskiej kliniki. Powrócił stamtąd z nie w pełni pomyślnymi rokowaniami. Kryzys nastąpił pewnej kwietniowej nocy 1978 roku. Ulokowany został w miejscowym szpitalu. Odwiedziłem Go tam w całkowitej nieświadomości nadchodzącego tragicznego kresu. Częstochowianie wybierali się uroczystą delegacją na uroczystości jubileuszowe PZKO, na Czeskie Zaolzie. Powiedział mi wtedy: „Jak widzisz, nie mogę teraz z wami jechać. Pozdrów więc i uściskaj serdecznie ode mnie zaolziańskich polonusów. Następnym razem spotkamy się z nimi już w komplecie.” Po dwóch dniach od tego spotkania Wojtek odszedł od nas na zawsze. Przeżył zaledwie 42 lata. Ja zaś na Zaolzie mogłem zawieźć już tylko wieść żałobną, przyjętą tam  najpierw z niedowierzaniem, a następnie  z wielkim bólem.
            Na uroczystościach pogrzebowych w kościele Podwyższenia Krzyża Świętego wstrząsająco zabrzmiała nieznana dotąd muzyka Wojciecha Łukaszewskiego. Pozostawił On wśród wielu zapisów nutowych rozpoczęte fragmenty i szkice Litanii do Madonny Treblińskiej - utworu przygotowywanego na festiwal „Sacrosong”, a zamówionego przez ks. prof. Kazimierza Szymonika - ówczesnego duszpasterza środowiska muzycznego. Litanię tę w ciągu zaledwie dwóch dni zdołali opracować i wykonać w istniejącym stanie chórzyści zespołu „Schola” pod kierownictwem ks. K. Szymonika. Dzieło ojca dokończył zaś w 1990 r. pierwszy z Jego synów - Paweł , nadając utworowi kształt ostateczny.[1]

[1] A. Grądman, Ulubieńcy bogów umierają młodo, „24 Godziny Dziennik Częstochowski” 29. IV. 1993, nr 83, fragm.

30 czerwca 2019


Instant Encore Contributor
noteart profesjonalna edycja nut professional music engraving noteart Valid XHTML 1.1 Valid CSS website Krzysztof Dombek 2009© 

Wojciech Łukaszewski at Instant Encore